Jestem niespokojny i nabrzmiały jadem. Wczoraj przed zaśnięciem czułem w górze czaszki,
po lewej stronie, chybotliwy, chłodny płomyczek. Ponad moim lewym okiem zadomowiło się już na dobre jakieś napięcie. Gdy myślę, wówczas wydaje mi się, że w biurze nie wytrzymałbym
nawet, gdyby mi powiedziano, że do miesiąca będę wolny. A przecież spełniam tam prawie
wszystkie swoje obowiązki, jestem całkiem spokojny, gdy tylko mogę być pewny
zadowolenia swego szefa i
nie odczuwam własnego stanu jako czegoś przerażającego. Zresztą wczoraj wieczór rozmyślnie
głupio postąpiłem, poszedłem na przechadzkę, czytałem Dickensa, potem uczułem
się trochę zdrowszy
i utraciłem siłę potrzebną do smutku; uważałem go za uzasadniony, chociaż było
mi tak, jakby ten
smutek odsunął się nieco w dal, w związku z czym miałem nadzieję na lepszy sen.
Był tez ów sen
nieco głębszy, nie dość jednak, i często przerywany. Na pociechę powiedziałem
sobie, żem wprawdzie
ponownie stłumił wielkie wzburzenie zamknięte we mnie, jednak nie chciałem wypuścić samego
siebie z rąk, tak jak zawsze dawniej po takich okresach, lecz pragnąłem
zachować dokładną świadomość owego wzburzenia; czego nigdy przedtem nie czyniłem. Może tym
sposobem zdołałbym
wykryć w sobie jakąś ukrytą odporność.
Pod wieczór w moim pokoju na kanapie w ciemności. Dlaczego trzeba dłuższego czasu na rozpoznanie jakiejś barwy, później jednak, skoro ostatecznie skłoniliśmy się w myśli ku czemuś i uzyskaliśmy pewność, coraz to szybciej wzrasta nasze przekonanie co do tej barwy. Kiedy na szklane drzwi pada od zewnątrz światło z przedpokoju równocześnie z światłem z kuchni, to zielonkawy lub raczej, aby nie zmniejszyć pewności wrażenia, zielony blask leje się szybami prawie do samego dołu. Gdy się teraz światło w przedpokoju skręci i gdy pozostanie tylko światło kuchenne, wtedy szyba bliższą kuchni staje się ciemnobłękitna, druga zaś szyba białobłękitna; tak dalece białawo, że rozpływa się w tym kolorze cały ornament na matowym szkle (stylizowane makówki, wąsy roślinne, przeróżne czworokąty i liście).
Światła i cienie rzucane przez elektryczne lampy z dołu, z ulicy i mostu na ściany i sufit są bezładne, częściowo zamazane, zachodzące na siebie i trudne do zbadania. Bo przy zakładaniu elektrycznych lamp łukowych i przy urządzaniu tego właśnie pokoju nie zatroszczył się nikt po kobiecemu o to, jak mój pokój, widziany o tej porze z kanapy, będzie wyglądał bez własnego, wewnętrznego oświetlenia.
Odblask rzucany przez jadący na dole tramwaj ku górze, na sufit, przejeżdża białawo, mglisto — utykając wskutek mechanicznych przeszkód wzdłuż jednej ze ścian sufitu, załamany na krawędzi. Globus, który stoi w bezpośrednim, świeżym, pełnym odblasku ulicznego oświetlenia na bieliźniarce, powleczonej od góry czysta, zielonkawa poświata, ma punkt świetlisty na swej krągłości i wygląda tak, jak gdyby raził go jednak zbyt silny blask, chociaż światło muska jego łysinę tylko przelotnie i zostawia go raczej w brunatnym półmroku na kształt skórzanego jabłka. światło z przedpokoju, które tworzy na ścianie nad łóżkiem szeroka plamę jasności z wygiętym konturem ograniczonym przez wezgłowie łózka, spycha łózko, zda się, w oka mgnieniu w dół, poszerza jego ciemne ramy, podnosi sufit nad łóżkiem.
5 października 1911
Franz Kafka „Dziennik 1910-1923”.
zdarza mi się czasem taki jadowity nastrój. jeśli dopadało go to często, to miał przechlapane :P
OdpowiedzUsuń