środa, 21 listopada 2012

"Wszystko jest dobrze"

10 października 1922

Dziś rano rozmyślając doszłam do przekonania, że może zdołam wyjaśnić sytuację, jeśli napiszę... jak się dla mnie ta sprawa przedstawia.
Odkąd przyjechałam do Paryża, jestem ciągle chora i nie czuję się lepiej. Wczoraj myślałam, że umieram. To nie imaginacja. Moje serce jest tak wyczerpane i słabe, że mogę dojść tylko do taksówki i z powrotem. Wstaję w południe i kładę się do łóżka już o wpół do szóstej. Usiłuję pracować dorywczo, ale czas mija, a ja nie mogę nic robić. Od kwietnia właściwie nic nie zrobiłam. Dlaczego? Bo choć kuracja M. podziałała na moje krążenie, poprawiła mój wygląd i stan płuc, ale z sercem nie jest ani trochę lepiej i od czasu tej kuracji pędzę życie żywego trupa w hotelu "Victoria Palace".
Mój umysł już prawie zupełnie przestał pracować. Źródło życia jest tak wyczerpane, że lada chwila wyschnie zupełnie. Teraźniejsza poprawa mojego zdrowia to komedia, to złudzenie. Czym się zresztą objawia? Czy mogę chodzić? - nie, zaledwie się snuję. Czy mogę sama coś zrobić własnymi rękami? Nic, jestem zupełnie niedołężną kaleką. Czym jest moje życie? Egzystencją pasożyta. Pięć lat już minęło, a ja jestem coraz bardziej skrępowana więzami choroby.
Ach, czuję się o tyle spokojniejsza, że będę mogła pisać.Niechaj będą dzięki Bogu za dar pisania. Tak się boję tego co zamierzam zrobić. Głosy z mej przeszłości wołają do mnie: "Nie rób tego". J. powiada mi: "M. jest uczonym, on swoje robi, twoją rzeczą jest zrobić co do ciebie należy". ale to nie jest prawda: Tak samo nie mogę wyleczyć mej duszy, jak nie wyleczę mojego ciała. Jest to może nawet mniej prawdopodobne. Czy J., który jest zdrów i silny, nie popada w kompletne przygnębienie, gdy ma wrzodziankę na karku? Pomyśl tylko o tym pięcioletnim więzieniu. Ktoś musi mi pomóc wydostać się z niego. To, co powiedziałam, jest zapewne przyznaniem się do słabości - niech i tak będzie. Ale to tylko ktoś bez wyobraźni może tak to nazwać. Któż mi pomoże?. Przypomnij sobie, jak on ci powiedział w Szwajcarii: "Jestem bezsilny". Jest to całkiem zrozumiałe: więzień nie może pomóc wydostać się na wolność drugiemu więźniowi. Czy wierzyłam w medycynę samą? Nie, nigdy. Czy wierzyłam w naukę samą? Nie, nigdy. Wydaje mi się dziecinnym i śmiesznym mniemanie, że można kogoś wyleczyć tak, jak krowę, jeśli się nie jest krową. Przez ostatnie lata szukałam wciąż kogoś, kto by podzielał to moje zapatrywanie. Wreszcie dowiedziałam się o G., który nie tylko ma te same poglądy, co ja, ale zdaje się, że wie na ten temat o wiele więcej. Po co się wahać?
Ze strachu. Ze strachu przed czym? Czy na dnie nie kryje się obawa przed utratą J.? Myślę, że tak; lecz, na Boga, przyjrzyj się uważnie faktom. Co on ci daje? Jakie są wasze stosunki? Porozmawia czasem z Tobą i odchodzi. Myśli o tobie z czułością. Marzy o wspólnym życiu, kiedyś, gdy cud się spełni. Masz dla niego poniekąd abstrakcyjne znaczenie; nie stanowicie jedności. Co was łączy? Prawie nic. A jednak przez moje serce przepływa głęboki, słodki, czuły potok uczuć i tęsknoty do niego. Ale co to daje w obecnym stanie rzeczy? Wspólne pożycie, gdy jestem chora, to po prostu męka, przerywana krótkimi chwilami szczęścia. Ale to nie jest życie... wiesz dobrze, że ty i on jesteście tylko snem o tym, co mogło być. A sen ten nie zmieni się nigdy w rzeczywistość, o ile nie wyzdrowiejesz. Nie możesz jednak odzyskać zdrowia przez "imaginację" czy też "oczekiwanie" ani dokonać tego cudu własnymi siłami.
A więc jeśli wielki lama tybetański obiecał przyjść ci z pomocą, jak możesz się jeszcze wahać? Zaryzykuj! Zaryzykuj wszystko! Nie dbaj o cudzą opinię ani o tamte głosy. Zdecyduj się na to, co jest dla ciebie najtrudniejsze na tym świecie. Zrób coś dla siebie. Nie bój się prawdzie spojrzeć w oczy.
Jednak Czechow nie zrobił tego. Tak, ale Czechow umarł. Bądźmy jednak szczerzy: co wiemy o nim z jego listów? Czy wypowiedział się w nich całkowicie? Naturalnie, że nie. Czy nie myślisz, że miał wiele pragnień, o których nie wspomina ani słowa. Przeczytaj więc ostatnie jego listy: stracił zupełnie nadzieję. Jeśli odrzucisz z nich sentymentalizm, są one przerażające: nie pozostało nic z dawnego Czechowa. Choroba go zniszczyła.
Może zdrowym wszystko to wyda się głupstwem. nie kroczyli nigdy tą ścieżką. Jakże mogą zrozumieć, dokąd ja doszłam? Tym bardziej trzeba samotnie i odważnie dążyć naprzód. Życie nie jest proste. Pomimo wszystko, co mówimy o tajemnicy życia, gdy się do niej przybliżamy, chcemy ją traktować jak dziecinną bajkę...
A teraz powiedz, Katie, co rozumiesz przez zdrowie? I na co ci ono potrzebne?
Odpowiadam: pragnę zdrowia, aby móc żyć pełnym, dojrzałym, czynnym życiem, w bliskim kontakcie z tym wszystkim, co kocham - z ziemią, jej cudami - z morzem i słońcem, ze wszystkim tym, co nazywamy zewnętrznym światem. Pragnę zagłębić się w nim, stać się jego częścią, żyć w nim, uczyć się od niego, pragnę otrząsnąć z siebie wszystko, co jest powierzchowne i nabyte, stać się świadomą siebie istotą ludzką. Chcę przez zrozumienie siebie zrozumieć innych. Chcę osiągnąć to, do czego tylko jestem zdolna, aby ( i tu zatrzymałam się i czekałam... czekałam, ale na próżno - nie mogłam znaleźć lepszego wyrażenia), aby stać się dziecięciem słońca. Może to błędny pomysł chcieć określić jednym słowem i pomoc dla innych, i niesienie światła, i tym podobne sprawy. Ale niech wystarczy: dziecię słońca.
A więc pragnę pracować. Nad czym? Chcę żyć, aby pracować własnymi rękami, uczuciem i myślą. chciałabym mieć ogród, domek, trawę, zwierzęta, książki, obrazy i muzykę. I pragnęłabym, aby moje pisanie wynikało i wyrażało to wszystko. (choćbym pisała o dorożkach. To nie ma znaczenia.)
Pragnę życia, gorącego, pełnego zapału, ruchliwego, chcę w nie wrosnąć, chcę się uczyć, dążyć do wiedzy, czuć, myśleć, działać. Oto, czego pragnę. Mniejszym się nie zadowolę. Do tego będę dążyć.

Napisałam to dla siebie. Spróbuję to posłać J., niech zrobi z tym, co zechce. Ale niech się przekona, jak go kocham.
Ale gdy mówię "boję się", niech to Cię nie przeraża, Drogi Mój. Wszyscy jesteśmy wystraszeni, póki jesteśmy w poczekalni, lecz musimy przejść przez nią i możemy jedynie pomóc sobie wzajemnie, zachowując spokój.
Wszystko to wydawało się bardzo surowe i poważne, lecz teraz z chwilą, gdy przestałam już walczyć, wrażenie to znikło. Czuję się teraz szczęśliwa - do głębi. Wszystko jest dobrze.

Katherine Mansfield "Dziennik", przełożyła Teresa Tatarkiewiczowa, Czytelnik, Warszawa 1985, s.286-290.

7 komentarzy:

  1. to jeden z moich ulubionych fragmentów.
    tak pięknie napisała: dziecię słońca. zawsze chciałam nim być, ale jak dotąd nie udało mi się wrosnąć w życie. mam ciągle wrażenie unoszenia się w powietrzu - jak bańka mydlana.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja z kolei jestem podobno w dużym stopniu dzieckiem i nigdy nie dorosłem:) I jeszcze, tak jak każdy, noszę w sobie swoje wewnętrzne dziecko.

      Usuń
  2. przypomniało mi się jedno z powiedzonek koleżanki: ,,jest dobrze - przyjeźdżaj na pogrzeb" ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Coś w tym jest, Polska - San Marino 1:1. Wierzyła, a może się oszukiwała, bo inaczej trudno by było z tym żyć. Z tego wpisu, ostatniego w jej Dzienniku, nie wynika jasno. Raz jest silna, chce walczyć do końca, to znowu pisze wprost, że wszystko nie ma sensu.

      Usuń
    2. w ogóle bardzo mnie intryguje ostatni okres jej życia. ta ucieczka od świata... pisała wówczas o zaczynaniu od nowa, o budowaniu samej siebie od początku, o diametralnej zmianie postrzegania świata i siebie w tym świecie... nigdzie nie natknęłam się na żadne informacje. zreszta nie wiem nawet czy jest jakaś jej biografia?

      Usuń
    3. Jest, widziałem jedną, może jest ich więcej, ale po angielsku. Za niedługo też coś będzie o jej życiu i biografii u mnie. Warto popularyzować K.M., ja np. słyszałem o takiej pisarce, znałem jej nazwisko, ale nic o niej nie wiedziałem. Inna rzecz, że jeszcze jakiś rok temu raczej nie byłem fanem dzienników, listów, biografii. Koniec jej życia jest rzeczywiście tajemniczy, jest mowa o jakiejś grupie osób, coś w rodzaju odnowy duchowej, może to była sekta, ona pisze o lamie tybetańskim, że się to co zrobi może innym nie spodobać. Chwytała się wszystkiego, aby się uratować, dziwni i tajemniczy lekarze rosyjscy, przywracający organom energię. W książce o Gogolu, Nabokov nieprzychylnie wypowiada się o ówczesnych lekarzach rosyjskich i medycynie, później dopiero rozwinęła się słynna szkoła medycyny rosyjskiej.

      Usuń
    4. fajnie, że będzie coś u Ciebie. zawsze coś umiesz wyszperać :)
      pamiętam, że w tym ,,instutucie rozwoju" pod Paryżem była z żoną Czechowa i czytając listy odniosłam wrażenie, że kontakt ze światem zewnętrznym miała utrudniony. zajmowała się doglądaniem kur i kóz... (!)no i budowanem własnej osobowości od początku. dziwne to wszytko i enigmatyczne.

      Usuń