środa, 28 listopada 2012

Złodzieje pomysłów

W czytelni centralnej biblioteki siedzi kilkaset osób, wśród nich notoryczni złodzieje kieszonkowi - bynajmniej nie tacy, którzy kradną książki, lecz którzy kradną z książek, wyłuskują zręcznymi palcami fakty i pomysły. Są między nimi ludzie pozbawieni nadziei, bladzi, z wyrazem twarzy pełnym cierpienia lub napięcia, którzy w kręgu lampy stołowej szukają w książkach odpowiedzi na pytania. Możliwość intelektualnych kradzieży oraz przemieszkiwania kątem w książkach ściąga tu przedziwne figury, podobnie jak na zapleczu wielkiego budynku biblioteki, w ciemnym ogrodzie z marmurowymi ławkami, na których skupia się cała ludzka nędza. Nowy Jork tu, na Czterdziestej Drugiej Ulicy, w obłędnej orgii świetlnej stanowi niepowtarzalny widok: po chodnikach przechadzają się zawodowi mordercy. Fasady kin skrzą się światłem. W bibliotece przy stoliku po drugiej stronie siedzi łysy staruszek i robi wypisy z pożółkłej zszywki dawnego angielskiego czasopisma. To pismo zajmowało się zbieraniem kuriozów literackich („kto użył jako pierwszy w literaturze francuskiej wyrażenia «wieża z kości słoniowej»"); staruszek szybko pisze staroświeckimi, szpiczastymi literami i czasami - dosłownie ukradkiem - ostrożnie rozgląda się dokoła, jak uliczni złodzieje, którzy grzebią w śmietnikach.

Sandor Marai "Dziennik".

1 komentarz:

  1. Świetny fragment:)

    Niekoniecznie pomysły trzeba kraść, ale w bibliotece bardzo łatwo znaleźć inspirację:)

    OdpowiedzUsuń