D. H. Lawrence |
List Davida Herberta Lawrence'a do Katherine Mansfield
Mountain Cottage, Middleton, 9 lutego 1919 roku
Kochana Katherine. [...] Mamy cudowną pogodę, słońce iskrzy się na
śniegu, niebo czyste jak w lecie i w tym złocistym oświetleniu widzi się
wyraźnie nawet daleki świat. Ale jest straszliwie zimno, wszystko
zamarza, mleko, musztarda, wszystko jest zamrożone na kość. Wczoraj
poszedłem na pierwszy duży spacer, byłem przez kilka dni przeziębiony i
leżałem w łóżku. Wdrapaliśmy się z moją małą siostrzenicą na nagie
wzgórze. Ogromnie lubię obserwować ślady na śniegu: śliczne łańcuszki
śladów króliczych, plączące się po całym szczycie. Głębokie tropy
zajęcy. Lis, elegancko i szybko przeskakujący przez murek. Ptaki
skaczące na obu nóżkach. Prosty, piękny ślad kroczącego bażanta.
Splątane tropy dzikich gołębi, poruszających się w stadzie. Drobne i
śliczne ślady łasic, podobne do naszyjnika z jagód, rozciągniętego na
śniegu. Filigranowe ślady polnych myszy i ciągłe linie krecich
korytarzy. Niezwykły świat dzikich stworzeń, wyraźnie czytelny wszędzie
dokoła na ośnieżonym szczycie. Krajobraz widziany z góry jest bardzo
piękny. Srebrzyście białe, nagie podgórze ciągnie się daleko w
przestrzeń, osobliwie sfałdowane jak mięśnie, i miejscami błyszczące jak
skóra. Tylko niewidzialny wiatr zaskakiwał lodowatymi porywami.
Słoneczny blask przesuwał się powoli po polu, jak gdyby w sennym
odrętwieniu. Jakże nic nie znaczące wydawały się te wszystkie żywe
istoty i stworzenia. Dwaj mężczyźni, mali jak kropki, poruszali się po
ośnieżonym zboczu, niosąc siano dla zwierząt. Wciąż wydawało się, że za
chwilę rozpłyną się i znikają jak pyłki kurzu. Biała, pofałdowana,
ożywiona słońcem śnieżna pokrywa pochłaniała wszystko dokoła. Tylko na
samym szczycie wzgórza tkwiła mała kępa niskich buków, a ich splątane,
nagie konary rysowały się na tle błękitnego nieba, jak rzeźba z żelaza.
Chciałoby się móc przestać być człowiekiem i stać się demonem. Allzu Menschlich [nazbyt ludzki].
Przyjechała do nas moja siostra Emily z córeczką, która dziś obchodzi
urodziny. Emily piecze słodki rogal i ciastka, Frieda szyje dla Peggy
jasnozieloną sukienkę, a ja doradzam i do wszystkiego się wtrącam.
Pamela lamentuje, bo wszystkie jajka zamarzły w spiżarni i popękały.
Przez pół godziny rozbijałem lód w cebrzyku, a teraz idę na spacer.
Peggy ze wspaniałymi rudozłotymi włosami zwiniętymi na szmatkach w
tańczące wokół jej głowy papiloty, biega z miejsca na miejsce,
przebierając wełniane i bawełniane gałganki — prawdziwa scene de familie.
Z przyjemnością chodzę przez pólko do studni po wodę do picia, słońce
świeci cudownie i w jego blasku Stanley, pogrążona w śniegu maleńka
wioska po przeciwnej stronie drogi, przypomina mi Włochy. [...]
Życie toczy się swoim trybem, jest piękne i nawet zmrożone liście na
szybie są wspaniałym naturalnym malowidłem. Cieszmy się tym wszystkim,
póki żyjemy. [...]
David Herbert Lawrence, Listy, oprac. Krystyna Stamirowska, tłum. Zofia Sroczyńska, Wydawnictwo Literackie 1984, s. 206-207.
Źródło: Płaszcz zabójcy
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz